Tajemnicza siła wybija Księżyc z orbity i posyła go na kurs kolizyjny z Ziemią. Grupa astronautów wyrusza w kosmos, by zapobiec katastrofie – to tak w telegraficznym skrócie, o kolejnym filmie Ronalda Emmericha.
Jeśli masz ochotę na dobre efekty specjalne to zapewne się nie zawiedziesz. Jeśli zaś szukasz w tym filmie sensu, to niestety i tym razem Emmerich rozwala system fabułą rodem z s-f i pomysłami jakby coś palił albo brał podczas pisania scenariusza. A więc mamy tu zbuntowaną sztuczną inteligencję, startujące od ręki wahadłowce kosmiczne, fruwanie w kosmosie niczym pływanie w basenie, wysokie fale, przed którymi uciekają samochody oraz odwróconą grawitację, kiedy Księżyc ociera się o Ziemię. Cały ten obraz katastrofy filmowej dopełnia słaba by nie powiedzieć że mierna gra aktorska, bez uczuć, grozy czy strachu. I nawet niewątpliwa uroda Halle Berry nie wynagradza nam wyłaniających się z każdą kolejną sceną kosmicznym absurdów. W kategorii rozrywka i efekty specjalne śmiało 7/10 ale za film jako całokształt 4/10.
Naprawdę jeśli ktoś chodzi do kina żeby dobrze się bawić, to ten film nadaje się do tego idealnie. Wiem że wiele ludzi uzna to za szmirę i kretyństwo ale według minie nie da się zaprzeczyć, że Moonfall jest o niebo lepszy od Dnia niepodległości cz.2 i na pewno od Matrixa 4. Ja polecam, byłem i dostałem to czego chciałem, lekki s-f z dawką humoru i gigantyczną rozwałką całej planety. Chociaż miałem cichą nadzieję, że w końcu doczekam się całkowitego zniszczenia Ziemi, no ale cóż może Emmerich pokusi się w kolejnym filmie o takie właśnie rozwiązanie.
A mi się akurat podobał, gdyż bardzo lubię wszelkie rozpierduchy jakie funduje nam Emmerich. – Gall